21 kwietnia 2011

Jajka wielkanocne... i wspomnienia z dzieciństwa


Zawsze lubiłam malować jajka. W moim domu ozdabianie ich było tradycyjnym rytuałem, który powtarzał się co roku: w Wielki Piątek razem z siostrą wsiadałyśmy w tramwaj, jechałyśmy do Babci, tam czekały już na nas ugotowane jajka z białymi (!) skorupkami, słoiki z barwnikami, wosk pszczeli oraz ołówki z wbitymi w nie szpilkami. I postne jedzenie czyli śledzie i ziemniaki. Rodzice mieli wówczas czas dla siebie ;), ponieważ zdobienie jajek zajmowało nam zwykle cały dzień. Do domu wracałyśmy objuczone naszymi "dziełami" i nieco niedotlenione z powodu wdychania oparów palonego wosku.

Nie były to bowiem zwykłe pisanki. Ktokolwiek je zobaczył, nie mógł się nadziwić, że można takie zrobić własnoręcznie. Babcia pochodzi z Mazur, regionu gdzie jajka zdobi się w tradycyjny sposób, woskiem. Technika ta przypomina batik, jest dość pracochłonna, wymaga skupienia, szybkości i pewnej ręki. Za wzór - słusznie zresztą - Babcia zawsze stawiała nam jajko ozdobione przez jej ojca, mojego Pradziadka. Tylko raz udało mi się zmalować pisankę równie piękną jak tamta właśnie.

W tym roku, pierwszy raz od chyba 20 lat, nie maluję jaj woskiem (choć do świąt jeszcze trochę zostało, więc kto wie?). Zatęskniło mi się jednak do takich właśnie tradycyjnych pisanek, więc z czeluści moich pudeł wygrzebałam dwie konturówki kupione jakieś 3 lata temu i zaczęło się :)

Pierwsze 2 jaja (drewniane, wielkości gęsiego) to próba. Motyw na wzór mazurskich pisanek, skromniutko, bo dopiero uczyłam się opanowywać mazanie konturówką... oj niełatwe to zadanie. Nie wiedziałam, że po wyschnięciu wzór zmniejszy objętość (dlatego napisu "Wesołych świąt" prawie nie widać), że narysowanie prostej linii to wcale nie pestka, że od wyciskania dłonie bolą bardziej niż od czterogodzinnego ćwiczenia na instrumencie :) Efekty wprawki poniżej.


Cztery kolejne jaja powstały na zamówienie, miały być świąteczne (czyt. z króliczkami, baziami lub kurczakami). Są ozdobione reliefami (ćwiczeń ciąg dalszy), ale bardzo proste. Sięgnęłam po serwetkę, która na pierwszy rzut oka wcale ładna się nie wydawała. W zasadzie kupiłam ją tylko ze względu na to, że były na niej rzeczone króliczki. Nietypowe zresztą, bo nie "słodkie", lecz charakterystyczne, można by powiedzieć "wiktoriańskie". Taki styl w malarstwie kojarzy mi się właśnie z epoką wiktoriańską i przede wszystkim doskonałą angielską bajką "O czym szumią wierzby". Jako dziecko nie przepadałam za nią, wręcz bałam się, szczególnie Ropucha - ale innych postaci też. Ale fakt, że ją pamiętam świadczy, że opowiadała O CZYMŚ. Szkoda, że dziś nie ma już tak pięknie zrobionych bajek, że w filmach dla dzieci króluje tandeta i nijakość, często głupota... ech... kiedyś wcale nie było tak źle... ;)


Żeby nie było nudno: jajka jeszcze będą :) Jak tylko między pieczenią, tortem a babką znajdę czas na zrobienie zdjęć (dziękuję lu luu :*). Pozdrawiam!

2 komentarze :

  1. Piękne te brązowe, takich delikatnych wzorów, jeszcze nie widziałam, nie sądzisz, że powinni bardziej miękkie tubki konturówek produkować?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, tubki powinny być zdecydowanie bardziej miękkie :) dzięki za komentarz!

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...